Akurat tego dnia spotkałem się ze znajomą, która przyszła na spotkanie chyba tylko po to żeby wypalić do mnie: "Ja nie wierzę". Znając jej historię czułem jak dramatyczne jest to wyznanie. Zapytała: "Znasz kogoś, kto NAPRAWDĘ wierzy w Niepokalane Poczęcie, w Zmartwychwstanie?
Wracając miałem w głowie pytanie: "Kto NAPRAWDĘ wierzy?..." Uczciwość tak postawionego pytania była usprawiedliwieniem jego niemal świętokradczego brzmienia.
Mój anioł nie miał tego dnia skrzydeł, a ja czułem tylko pustkę. Jednak gdzieś na dnie tej niemocy było coś jeszcze, jakby odrzucony element, nie pasujący teraz do reszty, jakby stworzony z tej pustki ale będący czymś innym niż ona sama, może nawet jej przeciwieństwem. Stanąłem jak kiedyś Maria Magdalena przed pustym grobem i siniej niż kiedykowlwiek zdałem sobie sprawę, że wiara przychodzi z zewnątrz, jest łaską, darem, a więc niczym zasłużonym czy wypracowanym. I tak samo może odejść. W każdej chwili. Czy wtedy, bez niej, zostajemy sami? Ostatnim wysiłkiem woli próbowałem podnieść ten odrzucony element z dna beznadziei. Pustka Grobu. "Czy Jezus zmartwychwstał?". Pokazała mi artykuł pewnego agnostyka, znanego badacza Całunu Turyńskiego, który podczas wieloletnich badań nie znalazł w nim dowodów na fałszerstwo, ale stwierdza, że sam fakt zmartwychwstania nie zaistniał. Owszem, wizerunek odbił się na płótnie w niewyjaśniony dla nauki sposób, ale to nie dowód, że ciało "wyparowało do nieba". Ten wizerunek na płótnie według autora był tym, co zobaczyli potem apostołowie jako objawienie Jezusa w spotykanych ludziach: w drodze do Emaus, nad Jeziorem Galilejskim, w Wieczerniku. Po prostu silnie zasugerowali się obrazem. Przypomniała mi się przypowieść z Ewangelii, gdy bogacz po śmierci prosi Boga, aby choć swych synów mógł ostrzec jakimś znakiem żeby uwierzyli i w swoim życiu nie szli na zatracenie. To daremne - odpowiada Bóg - w żaden znak nie uwierzą.
Znałem ten naukowy redukcjonizm ateistów, sprowadzanie tajemnicy bytu do opisanych wzorami fizycznych zjawisk, a człowieka do psychologicznych czy biochemicznych procesów. Jednak teraz ciężar tych pytań przytłoczył mnie. Jeszcze raz spróbowałem chwycić się tego samotnego, utkanego z pustki elementu, który przecież nie był żadnym poważnym argumentem. Czym był zatem?
W domu spojrzałem znowu na mojego archanioła. Postanowiłem zamalować srzydła złotem. Po chwili biły blaskiem. Złoto w ikonografii to kolor Bożej chwały. Pstanowiłem na razie tak je zostawić, nie potrafiłem zrobić nic więcej.
Otworzyłem książkę "Za pięć godzin zobaczę Jezusa". Są to listy pisane do 6-letniej córki z więziennej celi przez młodego Francuza, Jaquesa Fescha, skazanego w latach 50-ych we Francji na zgilotynowanie za przypadkowe zabójstwo policjanta podczas próby obrabowania kantoru. Skazany na śmierć nawraca się w celi śmierci i pragnie zostawić córce po sobie świadectwo swojej wiary. Niedawno rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny.
"Stwierdzam, że ateiści są często bardziej przekonywający i logiczni (niż wierzący), bo pozostają w sferze bardzo konkretnej, którą rozum może łatwo ogarnąć. Jeśli wierzący tkwi na tej samej płaszczyźnie, wysuwa argumenty równie przekonywające, lecz zupełnie bezowocne. Zmuszony jest zatem wniknąć w dziedzinę niedostępną rozumowi. Tam nieuchronnie zacznie posługiwać się argumentami, które ogółowi śmiertelnych wydadzą się szalone i zbyt sentymentalne. jeśli chciałoby się streścić wrażenia człowieka wierzącego, którego oświeca łaska, należałoby użyć słów: obecność, ciepło, światło, słodycz, powaga..., słów, które nie są odkrywcze dla kogoś, kto nie widzi.
Myślę, że można sobie wyobrazić ziemię i niebo jako płaszczyznę pełną garbów i dziur. Ukazana nam jest tylko jedna strona. W momentach obecności, gdy łaska oświeca duszę, może ona przez chwilę zerknąć z drugiej strony płaszczyzny: wówczas widzi garby jako dziury i odwrotnie. Rozum nie ma w tej wizji żadnego udziału, rzeczywistość wlewa się w nas i dzieje się to w sposób nieopisany. A gdy wracamy na "normalną" stronę płaszczyzny, nie jesteśmy w stanie pojąć, a nawet dokładnie przypomnieć sobie tego, co właśnie widzieliśmy.
Pozostaje nam jedynie wspomnienie czegoś wspaniałego, czego intensywnie pragniemy, lecz czego sami z siebie posiąść nie możemy. Trudne jest już samo jasne wyłożenie abstrakcyjnych argumentów, gdy natomiast wykracza poza nie wiedza wlana, zakorzeniona poza czasem i przestrzenią, wówczas wszystko staje się absolutnie niemożliwe. A przecież, jeśli łaska ta jest nam dana, obraz nabiera prostoty i logiki. Królestwo Boże rzeczywiście jest w nas, dzieli nas od niego tylko zwykła zasłona. Tak bardzo jednak jesteśmy przyzwyczajeni do patrzenia za pomocą oczu i myślenia za pomiocą rozumu, że używamy ich automatycznie, aby próbować zrozumieć. I zasłona się nie podnosi. Jak ją zerwać? Jest tylko jeden sposób: miłość, pokora, oderwanie się od siebie, modlitwa i zaufanie Bogu. Nie starać się czegokolwiek zrozumieć, lecz z głębi serca wydobyć wołanie miłości i poddać się woli Boga.
Jest to zachwycające, gdyż największy analfabeta zdolny jest do tego wysiłku, który w niczym nie zależy od jego zdolności intelektualnych. Wiara jest darem, a św.Paweł mówi:
" Bóg lituje się nad kim chce i komu chce czyni miłosierdzie. Nie jest to więc dzieło tego, kto chce, ani kto się stara, lecz Boga, który okazuje miłosierdzie."
Teraz myślę, że Archanioł Michał, pogromca szatana i króla zwątpienia, udziela swych skrzydeł tym, którzy przez Boga zostali obdarowani miłością, a więc wiarą wbrew wszelkim przeciwnościom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz